Wobec niedawnego upadku ery fotoradarów ukręcono nowy bacik na niefrasobliwych kierowców – to odcinkowe pomiary prędkości, potocznie zwane „bramkami”. Jednak podobnie jak kiedyś fotoradary – tak i teraz „bramki” wywołują wiele kontrowersji. Na podstawie własnej obserwacji i konkretnego przykładu postaram się odpowiedzieć na pytanie „dlaczego?”.
TEORIA
Jak czytamy na stronie CANARD (Centrum Automatycznego
Nadzoru nad Ruchem Drogowym):
„W ramach projektu pn. „Budowa centralnego systemu automatycznego nadzoru nad ruchem drogowym” współfinansowanego przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko, Główny Inspektorat Transportu Drogowego dokonał zakupu i odbioru 29 urządzeń do odcinkowego pomiaru średniej prędkości.”
Wspomniane 29 „bramek” to jak widać tylko część projektu (9
mln PLN), w skład którego weszło także:
- 400 stacjonarnych urządzeń rejestrujących (czyli wspomnianych fotoradarów),
- 29 mobilnych urządzeń rejestrujących (czyli nieoznakowanych osobówek z kamerami),
- 20 kompletów urządzeń monitorujących przejazd na czerwonym świetle (kamery umieszczone na skrzyżowaniach, działające analogicznie do fotoradarów, rejestrujące przejazdy na czerwonym świetle) (7 mln PLN)
oraz to, co już mniej interesuje obawiających się bata kierowców:
- 65 samochodów technicznych, patrolowych i zabezpieczenia logistycznego,
- 8 zestawów urządzeń do pomiarów statystycznych natężenia ruchu.
Źródło: www.canard.gitd.gov.pl |
Cały projekt pochłonął budżet w wysokości (BAGATELA!) prawie
190 milionów złotych (przy czym z UE otrzymaliśmy niewiele ponad 160. A 400
fotoradarów, z tego właśnie budżetu, niczym kukułcze jajo stało się bezpańskie, co oznacza niestety, że
znaczna część tych funduszy została wyrzucona w błoto…
Jednym z głównych celów projektu, poza koniecznością
dostosowania polskich standardów do standardów i wymagań wspólnotowych Unii
Europejskiej, modernizacji infrastruktury radarowej (czyli marketingowy bełkot
dla UE, żeby przyznała fundusze) jest:
- „zwiększenie bezpieczeństwa ruchu drogowego – redukcja liczby wypadków i ograniczenie ich skutków (zmniejszenie liczby ofiar śmiertelnych wypadków drogowych o połowę do 2020 r. i do zera do 2050 r., zmniejszenie liczby rannych)”
oraz
- „zmiana zachowań uczestników ruchu drogowego i kształtowanie postaw stosowania się do przepisów dotyczących tego ruchu, w szczególności norm związanych z przestrzeganiem limitów dozwolonej prędkości”.
Ale czy oby na pewno?
Zastanawiają mnie dwa ostatnie punkty. Jak przy pomocy
„bramek”, czyli odcinkowych ograniczeń prędkości autorzy projektu wyobrażają
sobie „zmniejszenie liczby ofiar śmiertelnych wypadków drogowych o połowę do
2020 r. i do zera do 2050 r.” DO ZERA? JAK PYTAM, JAK?
Czy ograniczenie
prędkości wyeliminuje jeżdżących na podwójnym gazie pijaków, sprawdzających
swoje możliwości małolatów, niewidocznych i niejednokrotnie też pijanych
pieszych i rowerzystów, braki w umiejętnościach kierowców, przebiegające
zwierzęta czy inne przypadki losowe? Przecież to niewykonalne!
Na stronie czytamy także: „Automatycznym nadzorem objęliśmy
najbardziej niebezpieczne miejsca na polskich drogach”.
Według Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego, miejsca
objęte w Polsce odcinkowym pomiarem prędkości zostały wytypowane nieprzypadkowo
- są to szczególnie niebezpieczne odcinki dróg.
Doprawdy?
Ja myślę, że jest zupełnie inaczej. I sprawa bezpieczeństwa
to sprawa drugorzędna. Sprawa najważniejsza to oczywiście KASA. A czemu tak
myślę?
Oto przykład…
PRAKTYKA
Kilka dni temu miałam okazję przemierzać trasę Warszawa –
Suwałki, na której znalazł się jeden z planowanych 29 odcinków średniego
pomiaru prędkości. Trasa 61, odcinek Kisielnica – Stawiski, długość 6,21 km,
ograniczenie prędkości 70 km/h.
Piękna nowa droga, omijająca miejscowości, przez które
jeszcze rok temu jadąc tą trasą trzeba było przejechać. Prosta jak przysłowiowy
drut. Widoczność idealna (i to nie tylko dzięki warunkom pogodowym). Zero
pieszych, zwierząt, zabudowań czy innych obiektów użyteczności publicznej…
szczere pole. Odcinek rozpoczyna radosne ograniczenie do 70 km/h, oraz bramka
ze znakiem D-51 oraz żółtą tabliczką uzupełniającą informującą o długości
odcinka.
Zastanawia mnie tylko dlaczego wspomniana tabliczka była
barwy żółtej (nie białej tak jak zazwyczaj przy takich odcinkach) i dlaczego
była dużo mniejsza, niemalże niewidoczna i nieczytelna dla przejeżdżającego
kierowcy?! (ale to postaram się wyjaśnić „u źródła” w nadchodzącym tygodniu).
Źródło: www.canard.gitd.gov.pl |
Jednak ja (jak to ja) od razu węszę tu celowe i podstępne
działanie wobec teoretycznie niczego nieświadomych kierowców. Przedstawiony
wyżej znak D-51 „Kontrola prędkości. Fotoradar” znany jest już polskim
kierowcom od jakiegoś czasu. I z uwagi na fakt, że znienawidzone bezduszne
fotoradary chwilowo odeszły w niepamięć, kierowcy nierzadko puszczają owy znak
mimochodem. A malutka nie do końca rzucająca się w oczy i nieczytelna tabliczka
także zostaje niezauważona, nawet przy przepisowej siedemdziesiątce. Ktoś
powie, że pozostawienie identycznego znaku do nowej sytuacji to oszczędność,
wygoda, przyzwyczajenie - dla mnie to sprytne zagranie.
Ale wracając do naszej trasy…
Jedziemy (a raczej jeeeedzieeeeeemyyyy) te dozwolone 70, a
nawet mniej (tak na wszelki wypadek, gdybyśmy przypadkiem z górki rozpędzili
się do 73) no bo przecież widmo wiszącego bata, strzelającego po liczniku (a
raczej po portfelu) w każdej sekundzie, gdy przekraczamy mistyczną siódemkę i
nużące zero. Bierzemy też pod uwagę możliwość przekłamania licznika, z różnych
przyczyn – więc najlepiej gdybyśmy jechali 65 :P
Kierowcy TIRów czasem stosując się do ograniczenia a czasem
nie – jadą minimum 70. Oni bez wyprzedzania i z taką prędkością sobie poradzą.
Ale jak osobówka ma wyprzedzić ich? Zakazu wyprzedzania brak, dróg dojazdowych
praktycznie także brak – czyli co? Ponad 6 km pięknej drogi, niczym wytworny
dyliżans, snujemy się 70-tką za TIRem. Jedyny plus – chwilowe zmniejszenie oporu
powietrza… Podziwiamy piękno krajobrazu, uroki przyrody, budzącą się do życia
wiosnę. Jadąc równo 70 mamy na to prawie 5 i pół minuty. Oczywiście pod
warunkiem, że wizji nie zaburza nam sznurek jadących (jadąąąąąąącyyyych) przed nami
TIRów.
Oczywiście przysłowiowy „Polak potrafi” – znaleźli się już i
tacy zatrzymujący się kawałek przed bramką wylotową, by obniżyć swoją średnią
prędkość; pojawiły się też aplikacje na telefon liczące prędkość przy
poszczególnych odcinkach. Niewątpliwie liczba pomysłów będzie rosła wprost
proporcjonalnie do pojawiania się kolejnych bramek.
Po kilku minutach „spaceru” powoooooli zbliżamy się do
obiecującego znaku informującego o końcu odcinkowego pomiaru średniej
prędkości. Szybka redukcja i… i nagle jest nas wielu. Wszyscy w jednej chwili chcą
wyprzedzić sznurek TIRów. Tak bardzo, że wszyscy robią to na raz. Na trzeciego
najlepiej i najchętniej. Wszyscy nadrabiają „stracone” minuty.
A więc?
Gdzie tu sens a gdzie logika? – pytam!
Skoro miejsca objęte w Polsce odcinkowym pomiarem prędkości
to „szczególnie niebezpieczne odcinki dróg” – to wg pomysłodawców tej
lokalizacji odcinek Kisielnica – Stawiski do takowych się zalicza. Owszem
zgodzę się, że jeszcze rok temu tak było. Dziś nie mogę doszukać się przyczyny
takiej kwalifikacji. Ale odnoszę wrażenie, że może tu zadziałać prawo
„samospełniającej się przepowiedni” i nadrabiający „stracone” minuty kierowcy,
nie czując już bata nad portfelem mogą się do tego przyczynić.
Wniosków z tej sytuacji nasuwa mi się wiele, większość dość
negatywnych. Od na siłę wyciąganych pieniędzy z UE (patrz fotoradary), przez
stawianie celów finansowych nad faktyczną chęcią zwiększenia bezpieczeństwa na
drogach (lokowanie bramek na odcinkach nie będących niebezpiecznymi) aż po
(najważniejsze) brak pomyślunku w realizacji niektórych inicjatyw przyprawia o
nie lada zawrót głowy.
Taka jest moja opinia. Swoją zbudujcie sami.
Źródło: www.canard.gitd.gov.pl |
* * *
Aha tak przy okazji. W podzięce za przebrnięcie przez
wynurzenia Pani Samochodzikowej przedstawiam AKTUALNĄ listę DZIAŁAJĄCYCH
odcinkowych pomiarów prędkości.
Martwi mnie fakt, że mało który dziennikarz pisząc o „bramkach”
pofatygował się by sprawdzić u źródła, które już działają, a które nie. Ja się
pofatygowałam. (stan na 01.04.2015 ale to nie PRIMA APRILIS :) ) i dzielę się tą
wiedzą…
Pierwsze urządzenia do odcinkowego pomiaru średniej
prędkości rozpoczęły rejestrację naruszeń już w 2015 r. Do monitorowanych
lokalizacji należały wówczas:
- Łosiów (woj. opolskie, droga nr 94, długość 2,158 km);
- Łuszczów (woj. lubelskie, droga nr 82, długość 2,9 km);
- Karniewo (woj. mazowieckie, droga nr 60, długość 1,79 km) oraz
- odcinek Zwierki-Zabłudów (woj. podlaskie, droga nr 19, długość 3,88 km)
- w tych miejscach rejestracja naruszeń została uruchomiona
w IV kwartale 2015 r.).
Aktualnie rejestracja naruszeń prowadzona jest w 9
lokalizacjach, do których oprócz wyżej wspomnianych należą także następujące
odcinki:
- Kluki (woj. łódzkie, droga nr 8, długość 1,51 km);
- Kolbuszowa (woj. podkarpackie, droga nr 9, długość 3,65 km);
- Krościenko Wyżne – Iskrzynia (woj. podkarpackie, droga nr 19, długość 1,315 km);
- Lubin (woj. dolnośląskie, droga nr 3, długość 1,95 km);
- Strachówka-Warmiaki (woj. mazowieckie, droga nr 50, długość 2,652 km).
„W przypadku pozostałych lokalizacji, trwają aktualnie formalności związane z dostarczeniem energii elektrycznej do urządzeń (…) bądź też prowadzone są działania mające na celu budowę przyłączy elektroenergetycznych. Po ich zakończeniu urządzenia będą sukcesywnie uruchamiane w ramach systemu automatycznego nadzoru nad ruchem drogowym.” – czytamy na stronie CANARD.
Będą to (kolejność przypadkowa):
- Babigoszcz - Gniazdowo (woj. zachodniopomorskie, droga krajowa nr 3, długość 4,77 km);
- Olsztyn - Gietrzwałd (woj. warmińsko-mazurskie, droga nr 16, długość 5 km);
- Gniazdowo - Piecki (woj. warmińsko-mazurskie, droga nr 59, długość 5,83 km);
- Kisielnica - Stawiski (woj. podlaskie, droga nr 61, długość 6,21 km);
- Sulechów (woj. lubuskie, droga nr 32, długość 3,47 km);
- Szlichtyngowa - Górczyna (woj. lubuskie, droga nr 12, długość 2,55 km);
- Rybitwy - Polesie (woj. mazowieckie, droga nr 7, długość 1,98 km);
- Pawłowo (woj. mazowieckie, droga nr 7, długość 1,65 km);
- Szymaki (woj. mazowieckie, droga nr 7, długość 1,042 km);
- Sochaczew (woj. mazowieckie, droga nr 50, długość 2,92 km);
- Zakręt (woj. mazowieckie, droga nr 2, długość 1,345 km);
- Kołbiel (woj. mazowieckie, droga nr 50, długość 2,75 km);
- Złota (woj. łódzkie, droga nr 72, długość 3,282 km);
- Tomaszów Mazowiecki (woj. łódzkie, droga nr 48, długość 2,17 km);
- Tarnowskie Góry (woj. śląskie, droga nr 11, długość 1 km);
- Wilcza - Nieborowice (woj. śląskie, droga nr 78, długość 2,2 km);
- Gorzyce (woj. śląskie, droga nr 78, długość 0,99 km);
- Gorzyce (woj. śląskie, droga nr 78, długość 0,85 km);
- Górno (woj. świętokrzyskie, droga nr 74, długość 4,05 km);
- Tarnów - Ładna (woj. małopolskie, droga nr 94, długość 5,4 km).
* * *
P.S. Wiem jak to wygląda i mimo, że lubię adrenalinę, szybkie samochody i ogromne prędkości to nie staram się powyższych przyjemności realizować na drogach. Od tego są inne miejsca. Podstawowymi ograniczeniami dla mojej niepohamowanej wyobraźni są zdrowy rozsądek i odpowiedzialność. Czego życzę wszystkim kierowcom.
Szerokości!
Świetnie opisana teoria i praktyka!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńKontrola prędkości w wielu miejscach jest potrzebna, bo niestety wielu kierowców przesadza. Teraz nawet mandaty nie dają nauczki, bo można zapłacić sobie z pomocą strony https://zaplacmandat.pl więc nawet unika się kolejek na poczcie.
OdpowiedzUsuń