Dziś krótko, acz treściwie.
Mokotów, ul. Rostafińskich; nieduża choć w godzinach szczytu dość uczęszczana "przelotowa" ulica między Ochotą a Mokotowem.
Od ponad tygodnia jadąc w stronę Mokotowa, dojeżdżając do ul. Boboli wita nas taka myśl konstruktorska naszych zmyślnych drogowców. Niepłytka dziura, z dziarsko wbitym patykiem, okrytym zieloną kamizelką przymocowaną bodaj recepturką. Zmyślność ta dech w piersi zapiera nie tylko spacerującym, ale także (co gorsza) przejeżdżającym w jej pobliżu.
Ale dość żartów. Prawda jest taka, że śmieszne to nie jest. Po ponad tygodniu kamizelka jest bardziej szarobrązowa niż zielona, co oznacza, że nie jest tak widoczna jak na początku. Nie muszę nikomu mówić, że Rostafińskich do najszerszych ulic nie należy, w niektórych miejscach, przy zaparkowanych na poboczu samochodach przejeżdża się niejednokrotnie prawie na przysłowiową "gazetkę". Sama nie raz widziałam, jak prawie dochodziło do bliższego "poznania" wspomnianego tworu z nadjeżdżającym samochodem. Szczęście w tej sytuacji jest takie, że w większości kierowcy pokonują tę ulicę z przepisową lub mniejszą niż dozwolona prędkością. I pewnie tylko dzięki temu owa myśl konstruktorska jeszcze nie leży.
Leży za to działanie władz odpowiedzialnych za wspomnianą fuszerkę. Ciekawe co na to gmina? ZDM? Czy uznano to za zakończoną naprawę?
Ile trzeba czekać na załatanie tej i wielu innych dziur na tej ulicy? Aż coś się stanie?
Pani Samochodzik
poniedziałek, 15 maja 2017
wtorek, 18 października 2016
Szkolenie dla niesubordynwanych kierowców
lub jak kto woli bardziej formalnie „Szkolenie dla kierowców naruszających przepisy ruchu drogowego”. Choć najczęściej zwą „nas” po prostu piratami...
Nie
zamierzam się bronić i wybielać, bo swoje z uszami mam. Ale nie jestem piratem.
Nie jeżdżę na czerwonym (ani tym ciemnym, ani tym jasnym), nie wyprzedzam na i
przed przejściami dla pieszych, staram się nie wymuszać więcej niż inni i niż
przewiduje sytuacja, przepuszczam pieszych, patrzę na znaki a i z parkowaniem
problemów nie mam.
Kocham
samochody i prędkość. Jeżdżę na wyścigach, sama dłubię przy swoich autach. To
moja pasja, moje życie.
19-to punktowa niechlubna kolekcja |
Pokutuję
za to, że jeżdżę zbyt szybko. Dwukrotne złapanie za prędkość wypełniło niemal
całą możliwą pulę bonusowych punktów od policji. Zapasu zostało niewiele. 5
punktów. Biorąc poprawkę, że maksymalna liczba punktów za wykroczenie to 10 –
to moje uchowane 5 - to mało. I właśnie ta sytuacja zmusiła mnie do
zainteresowania się wspomnianym kursem. Nie, wcale nie dlatego, że zakładam, że
znów gdzieś pojadę za szybko – tylko dla świętego spokoju, żeby nie jeździć tak
jak przed kursem - posiadając 19
punktów, niczym niedzielny kierowca w kapeluszu, wszędzie wypatrując policji,
żeby tylko nie zarobić kolejnych punktów. I nie czuć na sobie tych wszystkich
spojrzeń i nie mieć piekących uszu od komentarzy typu: „blondynka”, „taki ma
samochód a nawet połowy jego mocy nie wykorzystuje”, „po co jej taki samochód
jak jeździ 50” itp. Czasem po prostu trzeba przycisnąć, a czasem się człowiek
zapomni. Zapas być musi. Kropka.
Szybki
przegląd informacji w necie i trafiam na stronę warszawskiego WORD. Szukam
odpowiedniego szkolenia. Sprawdzam termin. Wybieram. Płacę. Idę. No tak – jadę.
Póki jeszcze mogę…
Ciekawi
mnie jak wygląda takie szkolenie. Pogłębiam zatem swoją wiedzę na w/w stronie.
I tak szkolenie ma trwać 6 godzin. 3 x 45 minut z psychologiem („Psychologiczne
aspekty zachowania się kierującego pojazdem w ruchu drogowym”). Trochę
pogadanki, trochę dyskusji, kilka filmików „edukacyjnych”.
Następnie
kolejne 3 x 45 minut, tym razem z policjantem ruchu drogowego („Przyczyny
wypadków drogowych na tle poziomu bezpieczeństwa ruchu”, „Prawne i społeczne
skutki wypadków drogowych”) i tu znów trochę pogadanki, dyskusji i materiałów
video.
W
sumie nawet brzmi ciekawie. Jak już muszę iść to chociaż postaram się coś z
tego wynieść. Trochę się obawiam, bo słyszałam, ze sporo drastycznych filmów i
zdjęć pokazują. Może jakoś to zniosę. Czego się w końcu nie robi dla minus 6
punktów ;)
Przychodzi
dzień szkolenia. Z 15-to minutowym zapasem podjeżdżam pod budynek. Ani jednego
wolnego miejsca. Ani przed budynkiem, ani na bocznym parkingu. Podchodzę do
instruktora czekającego przy aucie na kursanta, grzecznie pytam gdzie tu
jeszcze można zostawić auto i słyszę „a Pani na szkolenie dla piratów, Pani
zobaczy jakimi autami jeżdżą” – pokazując na stojące obok samochody. „No
jeżdżą” myślę. Teraz mogą dla mnie jeździć nawet wózkami widłowymi czy saniami
Mikołaja. JA CHCĘ ZAPARKOWAĆ! Pirat też kierowca. Zaparkować musi.
Ostatecznie
ląduję po drugiej stronie ulicy w krzakach między TIR-ami wraz z kilkoma innymi
wybierającymi się na ten sam kurs. Przebijam się przez sznur samochodów i
ostatecznie docieram do sali, której spędzę najbliższe 6 godzin. Sali,
wypełnionej po brzegi. Zostało kilka wolnych miejsc. Wybieram miejsce w loży
szyderców – na samym końcu. Nie zdając sobie zupełnie sprawy, że to będzie złe
strategicznie posunięcie…
Pani
psycholog już czeka. Zaczynamy.
Grupa,
na pierwszy rzut oka, dość przeciętna, zróżnicowana wiekowo. Większość to
mężczyźni. Kobiet zaledwie 5 czy 6. Nie – nic nie sugeruję. Jeszcze.
Prowadząca
opowiada o przygotowanych przez siebie tematach. Grupa się rozkręca. Zaczynają
się głupie komentarze, śmichy-chichy i coraz bardziej niewybredne żarty. Część
osób przyszła istotnie to szkolenie odbębnić. Część, jak i ja, chciałaby już
będąc tutaj coś ze szkolenia wynieść. Jest też część nastawiona na ataki na
wszystkich dookoła - zaczynając od tych na prowadzącą, do tych na pozostałych
uczestników. To, jak mówią o sobie „świetni kierowcy, tylko policja jest
chu…wa”. Na takim kursie są po raz kolejny, „bo policja się na nich uwzięła”. Nikt
im nic nie może zrobić, bo „są najlepsi, nieomylni i najmądrzejsi”, „znaki
ustawiają niepełnosprawni debile, więc oni sami najlepiej oceniają sytuację”,
nooo i „mają najlepsze fury, więc co im policja w alfie, oplu czy vw”.
Z
biegiem czasu coraz bardziej przeszkadzają. Obrażają innych uczestników.
Hałasują podkreślając swoją „najlepszość”. Mimo próśb, gróźb, i mocniejszych
komentarzy są coraz bardziej swobodni. Jednak ich docinki skupiają się już
gównie nie na całym świecie, a na osobach, które najbardziej okazywały swoje
niezadowolenie z ich zachowania. Tak. Także i na mnie ;) Nie, nie skarżę się.
Mam wywalone na przemądrzałych gówniarzy, którzy intelektem nie przewyższają
pantofelka. Ba, nawet tego dnia wiele się od nich dowiedziałam. Np., że jestem
głupią blondynką, która nie rozróżnia pedałów, wlewa benzynę do diesla, nie
umie parkować, jeździć, i oczywiście na niczym się nie zna. Aha i najważniejsze
– „po alkoholu – jak każda kobieta – jest łatwiejsza”. To ci biedaczek ma
przykre doświadczenia z kobietami. Ale co racja to racja. Na trzeźwo, nawet
pani pantofelkowa nie spojrzałaby na takiego jegomościa. Więc coś w tym być
musi.
No
dobra. Ulżyłam sobie. Wracam do szkolenia.
Na
szczęście część prowadzona przez Panią psycholog obeszła się bez drastycznych
zdjęć z wypadków i temu podobnych obrazów. Fakt były przykłady bardzo mocnych i
poruszających kampanii, które chętnie jako PR-owiec i marketingowiec
obejrzałam. Pojawiła się także jedna, przy której sama pracowałam :)
Do tego trochę faktów, statystyk i ciekawych informacji. Szybko minęło.
Część
druga prowadzona przez policjanta poruszała podobne tematy. Ale dyskusje były
bardziej „żywiołowe”. Niestety, dzięki mojej ulubionej grupie „panów
pantofelków” nie do końca na temat. Opowieści dziwnej treści „jak to ja
przechytrzyłem policję”, a „jaka ta policja głupia”, „a jaki jestem cfany,
piękny i mądry ahhh”. Aż żal pośladki ściskał.
Pan
policjant, mimo ciekawych informacji i materiałów jakie przygotował - nie
oszczędził sobie niestety i drastycznych zdjęć z wypadków; zarówno wraków samochodów
jak i samych ofiar. Takie bez cenzury; flakami po oczach. Niektóre bardzo
przerażające. Iście za bardzo jak na taki kurs. Kilka z nich pamiętam jeszcze z
czasów pięknej młodości; wypływające oko, mózg wystający spod czaszki,
porozrywane ciała. Śniły mi się po nocach. I teraz pewnie znów będą. Mógłby nam
tego oszczędzić.
Jak
mówiłam – nie jestem piratem – takie zdjęcia nie spowodują, że zacznę jeździć inaczej.
Jeżdżę bardzo dużo acz uważam, że rozsądnie i ostrożnie; żadnej kolizji ani
wypadku, choć to nie wyznacznik. Wiem… To jedne z pierwszych moich punktów. Kilka lat
temu trafiło się coś za pasy. To wszystko. Nie czuję się adekwatnym odbiorcą
takiego dosadnego przekazu. Jest za mocny i za ostry. I zbyt przerażający. Dla
mnie. Bo panowie pantofelki bawili się wybornie. Śmieszyła ich urwana ręka,
zdekapitowany korpus, i temu podobne straszności. Zatem do kogo miał trafić ten
przekaz? Skoro jednych bawi a innych straszy? Może czas pomyśleć o innej formie.
A może oddzielić punktowych recydywistów od przypadkowo zapunktowanych? Wiem, że
ma się coś zmienić. To już chyba drugie czy trzecie podejście do likwidacji tej
formy pomniejszania swojego konta punktowego. Aktualnie znów krąży informacja,
że tylko do końca roku ta forma się zachowa. Ale jak państwo mogłoby
zlikwidować taką maszynkę do zbierania kasy?
Reasumując:
Kilka
znajomości nawiązałam, nowe doświadczenie zdobyłam, trochę wiedzy liznęłam i
swoje punkty odkupiłam (za które płacąc za kurs zapłaciłam po raz drugi). Nie
planuję nigdy więcej się tam pojawić, choć nigdy nie wiadomo, co przyniesie nam
los…
Aha
i te wszystkie „przyjemności” za „jedyne” 3 stówki.
***
I na
koniec mała ciekawostka, o której mało chyba kto wie. Kasowane podczas
szkolenia 6 punktów – usuwane jest z konta uczestnika szkolenia z dniem kursu
ALE kasowane są punkty NAJSTARSZE – czyli na przykład: jeżeli następnego dnia
po szkoleniu skasowałoby się nam 6 punktów (bo właśnie tego dnia upływa nam rok
od ich zdobycia) to właśnie te 6 punktów zostanie nam skasowane w pierwszej
kolejności. Dla kierowcy – słabo. Dla policji i budżetu – cudownie. Maszynka do
robienia pieniędzy. Czasem tak się zastanawiam czy chodzi o bezpieczeństwo czy
o pieniądze? Ale od wieków wiadomo, że „jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o
pieniądze”.
Szerokości!
piątek, 9 września 2016
Za późno... /Cmentarzysko samochodów, Grodzisk Mazowiecki/
Bardzo popularna wśród zagorzałych fanów motoryzacji i/lub
odkrywania na nowo zapomnianych miejsc kolekcja legend motoryzacji Tadeusza
Tabenckiego… przestała istnieć.
Działka została uprzątnięta. Prawie wszystkie samochody
zabrano. W miniony weekend stały jeszcze cztery.
Tak oto zniknął kolejny piękny kawałek
historii motoryzacji.
Komentarza nie będzie… o samej kolekcji i jej właścicielu w sieci informacji nie brakuje. Za to brakuje słów na zastaną rzeczywistość...
Dwa z czterech pozostałych samochodów (1) |
Dwa z czterech pozostałych samochodów (2) |
Jeden z czterech pozostałych samochodów (1) |
Jeden z czterech pozostałych samochodów (2) |
Trzecie z czterech pozostałych aut (1) |
Trzecie z czterech pozostałych aut (2) |
Trzecie z czterech pozostałych aut (3) |
Trzecie z czterech pozostałych aut (4) |
Trzecie z czterech pozostałych aut (5) |
Czwarte z czterech pozostałych aut (1) |
Czwarte z czterech pozostałych aut (2) |
Czwarte z czterech pozostałych aut (3) |
Uprzątnięty po cmentarzysku teren (1) |
Uprzątnięty po cmentarzysku teren (2) |
Pozostałości (1) |
Pozostałości (2) |
Pozostałości (3) |
Pozostałości (4) |
Pozostałości (5) |
Pozostałości (6) |
Pozostałości (7) |
Pozostałości (8) |
Pozostałości (9) |
Subskrybuj:
Posty (Atom)